Dziecko w objęciach narcyza – co dzieje się w tym domu?

Myśląc o tym wykładzie moim pierwszym pytaniem było, co będzie użyteczne? Na sali są terapeuci, psycholodzy szkolni … osoby pomocowe, które na co dzień pracują bezpośrednio z dzieckiem i jego nieodłącznymi towarzyszami – rodzicami. Choćby tylko przyprowadzali dziecko do szkoły, gabinetu, na zajęcia, to i tak ich „duch” wypełnia przestrzeń, w której jesteśmy z dzieckiem, nastolatkiem… a na pewno wypełnia ich świat wewnętrzny.

Potrzebujemy dobrego sojuszu z tymi, którzy na co dzień są z dzieckiem i są jego „ukochanymi opiekunami” (przynajmniej do czasu). I nie mówię tego zgryźliwie, bo jedno jest pewne: dzieci długo kochają nas bezwarunkowo, dostrajają się do nas, jeżeli my nie mamy umiejętności dostrajania się do nich. Dotyczy to również sytuacji w gabinetach, kontaktach pomocowych… I tu jest początek tej katastrofy.

Zanim opowiem o tym, co spotyka dziecko w objęciach Narcyza, chciałabym wprowadzić rozumienie problemów osób narcystycznych, pokazać jaką parę rodzicielską mogą stworzyć i oddać klimat takiego domu. Po co nam ta wiedza? Żebyśmy mogli rozpoznać i zrozumieć osobę narcystyczną, jej mechanizmy działania, siłę jej projekcji. A jak wiemy, kiedy minie pierwsza idealizacja niełatwo jest z taką osobą empatyzować, czuć się z nią swobodnie, nie czuć pustki, martwoty, wszechogarniającej złości czy znudzenia. Nie oceniać jej. Świat wewnętrzny narcyza rzuca na nas cień, pojawia się w przeciwprzeniesieniu, choćbyśmy mieli tą osobę spotkać tylko na minutę na szkolnym korytarzu.

W naszej pracy oparcie daje pewien model myślenia, koncepcja, który pomaga uchwycić i rozjaśnić niuanse rzeczywistości wewnętrznej drugiej osoby i jej emanacje na świat zewnętrzny. To daje nam możliwość rozumienia – możliwość myślenia i wybierania dobrych sposobów pomagania.

Bo mamy cierpiącego pacjenta- dziecko i często bardzo trudnego rodzica (cierpiącego w sposób nawet dla niego często ukryty) – wyższościowego, roszczeniowego, kontrolującego albo uraźliwego. A mamy być pomocni!

Narcyz niejedno ma imię

Jesteśmy bombardowani obrazami osób narcystycznych jako bezwzględnych, skupionych na sobie, swoich karierach i celach. Aroganckich, manipulujących, stawiających na swoim, mających innych w pogardzie. Ze wszech miar toksycznych. To mężczyzna w perfekcyjnym garniturze, lub fancy stroju ekscentrycznie podkręconym. To kobieta torpeda- nienaganny makijaż, strój, wszechmocne przekonanie, że ze wszystkimi zadaniami poradzi sobie perfekcyjnie i na nieszczęście tak się dzieje. Te popularne obrazy pokazują tylko jeden kraniec pewnego kontinuum w myśleniu o zaburzeniach narcystycznych. Jeżeli użyjemy terminu Rosenfelda, wtedy powiemy o takiej osobie, że to narcyz gruboskórny.

W narcyzmie gruboskórnym nie ma odróżnienia tego, jaki jestem realnie od siebie idealnego. Idealne „ja” urojeniowo brane jest jako prawdziwe – osoba identyfikuje się z wyidealizowanym wyobrażeniem siebie – „po prostu taki jestem doskonały” i traci z pola widzenia swoje wady, swoje ograniczenia. Masywnie projektuje w innych, w świat zewnętrzny swoje słabe strony, które nie pasują do tego idealnego obrazu. To nie on jest agresywny, zachłanny czy podły, zawsze inni (np. mąż, szef, nauczycielka w szkole, albo psycholog). Jeśli dojdą do tego realne sukcesy czy władza, to pojawia się poczucie wyższości, pogarda do innych, jak również furia narcystyczna, gdy inni nie podzielają tej wspaniałości. To na tym krańcu Kernberg umieszczał złośliwy narcyzm, który łączył z sadystyczną agresją. A Gabbard nazywał ten typ narcyzem niebacznym.

Ale nie dajmy się zmylić, na tym krańcu są również ludzie, którzy nie odnieśli sukcesu, oczywiście zawsze z powodu innych. Rozpoznamy ich po tych samych cechach- wielkościowości, koncentracji na sobie, mściwości, uraźliwości, nie przyjmowaniu innego sposobu myślenia, agresywności bardziej lub mniej subtelnie wyrażanej, właściwie nie posiadających umiejętności mentalizowania i empatyzowania. I tu czai się dramat dziecka w świecie z takimi dorosłymi.

Ale to o czym powiedziałam to tylko jeden biegun, chociaż jeżeli by pójść parę kroków dalej, to jeszcze tam znajdziemy osobowości socjopatyczne, psychopatów. I mróz chodzi po plecach. A myślę, że z nimi też czasami mamy do czynienia.

Łatwo jest przy takiej „nadmuchanej” osobie zapomnieć, że jest to jej ucieczka/obrona przed bezradnością, kruchością, bólem, smutkiem i utratami właśnie w zaprzeczenie, omnipotencję, gniew i pogardę. Pozycja boga, choćby prymitywnego, skrywa rozdygotanego robaka (głębokie przekonanie o swojej bezwartościowości, pustkę, pogardę do siebie, lęk przed zależnością). Tak z kolei Symington opisał strukturę osób narcystycznych – bóg i robak, skorupa na zewnątrz i galareta w środku. Czy nie jest to w punkt?

Na drugim krańcu kontinuum narcystycznego są osoby, które prezentują styl narcyzmu cienkoskórnego (Rosenfeld), czy nadwrażliwego jak pisał Gabbard. Jego cierpienie jest wyraźniejsze, nastrój zwykle dość depresyjny, stale w rozterce czy są dość dobrzy, niezadowoleni z siebie, zawstydzeni, że nie spełniają swojego idealnego Ja. To sprawia, że żyją skoncentrowani na własnej osobie, próbach poprawiania się, kontrolowania i ukrywania przed światem swoich niedoskonałości. Często jest to osoba przystosowana do życia, dość grzeczna w kontaktach z innymi, ale zawsze z siebie niezadowolona, czekająca na potwierdzanie swojej wartości przez innych. Gdy tej aprobaty zabraknie, pojawia się przygnębienie i wstyd, ale też zawiść wobec tych, którzy wydają się mieć to coś – sens, spełnienie, spokój, dobrobyt, pozycję. Albo uraza, kiedy w jego odczuciu spotka go krytyka lub najmniejsza ujma. Myślę, że to o takich osobach Winnicott pisał, że „rzeczywistości ich uraża”. Taka osoba nieustająco śni o swojej wielkości i w tych fantazjach toczy się jej życie. Gdzie tu jest miejsce na dziecko?

Niezależnie od tego, czy jest to typ gruboskórny czy cienkoskórny, to wspólna jest ich koncentracja na sobie – typ niebaczny jest zaprzątnięty sobą, a nadwrażliwy tym, jak go odbierają inni. Ale najdotkliwszą konsekwencją narcyzmu jest ograniczona zdolność do miłości. Osoba narcystyczna potrzebuje wiele od innych ofiarując w zamian tylko powierzchowną miłość.

Jak do tego doszło?

Kiedy i dlaczego wydarza się ta katastrofa? Jesteśmy tak skonstruowani, że dla naszego przeżycia i rozwoju potrzebujemy drugiego człowieka. A osoba narcystyczna, śmiało możemy powiedzieć odwraca się od obiektu miłości w osobie matki (środowiska, a potem każdego innego) i siebie obiera za obiekt miłości. Czy trauma jest tak duża, tak wczesna czy to niezdolność do radzenia sobie z rzeczywistością przeważa? Nie zapominajmy jednak, że narcyzm jest obroną! Obroną przed czymś w wewnętrznym świecie gorszym, nie do zniesienia- przed opuszczającym i niewidzącym środowiskiem, przed intensywnością swoich nienawistnych uczuć, których nikt nie pomieszcza, przed rozpadem psychotycznym, przed zależnością, która była krzywdząca. Myślę, że nie zamknęłam listy.

Dziś już wiemy, że od pierwszych chwil życia, również płodowego możemy zaobserwować różnice w funkcjonowaniu dziecka. Nie mam też wątpliwości, że aby doszło do ukształtowania się narcystycznego zaburzenia osobowości musi się spotkać porażka środowiska wychowawczego (dziecko doświadcza traumy-deficytu poprzez porażkę pomieszczania, odzwierciedlania, albo realne krzywdy- agresję, zaniedbania) z indywidualnym sposobem odpowiedzi na to doświadczenie zewnętrzne.

I tu myślę o kilku rzeczach- po freudowsku- dominuje popęd śmierci (dążę do samowystarczalności, nieznośna jest zależność, odrębność uraża) nad popędem życia (dążę do relacji- uznaję , że potrzebuję innych, wiem, że nie mogę mieć wszystkiego, czas płynie). Nasz układ nerwowy jest wrażliwszy lub mniej, co wpływa na siłę pierwotnych emocji – m.in. zawiści, zachłanności, mściwości. I wtedy środowisko może być bezradne w dostrojonej odpowiedzi na tak intensywny świat dziecka.
Myślę też, że to kontinuum, o którym mówiłam na początku wiąże się z alchemią życia. Składniki tej mikstury są w różnych proporcjach pomieszane i połączone. Tam, gdzie jest więcej realnej przemocy, traumy, okrucieństwa, kiedy od najwcześniejszych miesięcy życia dziecko tego doświadcza, tam kształtuje się narcyz gruboskórny. Tam, gdzie wrażliwość dziecka połączy się z niedostrojeniem, niewidzeniem świata dorosłych, tam kształtuje się narcyz wrażliwy, zawstydzony i niepewny.

W takim domu niewidzenie dziecka wyraża się poprzez instrumentalne traktowanie dziecka w funkcji, w roli. I to mogą być pozornie niewinne rzeczy:

Może dajemy mu to, czego nie dostaliśmy? Ale nie to czego ono potrzebuje.
Czasami jesteśmy zbytnio pobłażliwi, bo wobec nas rodzice byli nieadekwatnie surowi?
Może zawstydzamy, bo tylko tak umiemy reagować na frustrację i niezadowolenie.
Rozpieszczamy… bo nie mieliśmy tego wszystkiego, co możemy dać dziecku i wtedy rośnie w nim przekonanie, że jest królem świata, że wszystko może mieć.
Uważamy, że nasze dziecko jest wyjątkowe?
Cały czas nie możemy w nim zobaczyć jego indywidualności! Tego kim jest naprawdę!

Wtedy dziecko poświęci swoje ja, zostawi je nierozpoznane i nierozwinięte z powodu koniecznej adaptacji do rodzicielskich oczekiwań. Możemy myśleć za Winniccotem, że wtedy kształtuje się fałszywe self, które chroni przed rozpadem, psychotyczną dezintegracją.

Ale pamiętajmy, że zwykle chodzi o sytuacje, gdy rodzice sami mają nieprzepracowaną traumę i w odruchu samoobrony przed bólem czy kompensacyjnie, korzystają z dostępnej relacji z dzieckiem. Trudno im wówczas widzieć to właśnie dziecko, a ono doświadcza braku rozwojowego lustra.

Kogo wybierze Narcyz na partnera?

Na to pytanie jest raczej smutna odpowiedź. Raczej kogoś, kogo może „użyć” do swoich celów. Nie kogoś do kochania. Co najwyżej kogoś, kto będzie go kochał. Kogoś, kto stanie się potwierdzeniem jego wielkości, albo kto nie będzie miał z nim szans? (będzie reprezentacją w świecie zewnętrznym jego wewnętrznej, dobrze ukrytej małości)

Kogoś kto będzie taki, jak jego idealne Ja, ale tylko do czasu, kiedy nie okaże się odrobinę inny. Bo to jest nie do zniesienia. W takim związku może być tak długo dobrze, jak długo nie ujawni się choćby najwęższa szczelina, która pokaże odrębność w parze. I wtedy rodzi się uraz, furia, zemsta… rozpad

Po co im to dziecko?

To zawsze jest bardzo złożone pytanie – po co są nam dzieci? Motywacje narcystyczne są gorzko jasne:
Żeby spełnić aspiracje rodzica?
Żeby być jego narcystycznym przedłużeniem?
Żeby zrealizować ich oczekiwania, marzenia wielkościowe?
Żeby dopełnić idealnej wizji siebie i rodziny?
A czasami to wypadek przy pracy…

Co się dzieje w tym domu?

Szaleństwo tego domu może być dobrze ukryte. Ze względu na to, jak ważny jest wizerunek – z zewnątrz wszystko wygląda perfekcyjnie. My jeszcze wtedy ich nie rozpoznamy. Rodzice robią kariery, rozwijają się, dziecko dość długo jest dzieckiem idealnym, nad wyraz dojrzałym. Jak długo realizuje i spełnia oczekiwania rodziców może być hołubione, wielbione, rozpieszczane. Często to dom z psychiczną przemocą – czy wobec dziecka (intensywna presja oczekiwań), czy wobec bardziej masochistycznego współmałżonka. Wtedy na zewnątrz nadal jest perfekcyjnie, ale w środku jest piekło.

Kiedy związek trwa, pojawiają się dzieci i już nie da się ukryć różnic w parze, to jest coraz więcej konfliktów, cichych dni, urażenia, pogardy, dewaluacji… Rodzic bardziej masochistyczny długo próbuje dopasowywać się do wyobrażeń narcyza, a wtedy gubi z oczu dzieci i ich potrzeby. W takim domu świat zewnętrzny jest przeżywany jako wrogi lub traktowany jako godny pogardy, a to już trucizna dla dziecięcej duszy. W połączeniu z jedyną słuszną interpretacją świata, którą reprezentuje rodzic, nie ma miejsca na swoje myślenie, na widzenie świata własnymi oczami.

W takim domu, kto się nie stanie kopią rodziców – ginie. Można się albo dostroić i poddać, albo zostać lordem Vaderem (zakałą rodziny, tym złym, zbuntowanym, reprezentującym w oczach rodziców wszystkie nieakceptowane przez nich cechy), a ostatecznie w świecie zewnętrznym rzeczywiście być agresywnym, albo autoagresywnym, bezwzględnym, okrutnym.

Nadzieję daje to, że nie każde dziecko wychowane przez narcyza będzie narcyzem. Znowu trochę nie wiemy od czego to zależy- może od „dobrych osób” spotkanych po drodze – empatycznych i rozumiejących, może od miłości drugiego rodzica, może od pracy samego narcyza, który podejmuje wysiłek odwracania się od swego narcyzmu…

Kiedy dziecko trafia do gabinetu? Kiedy mamy szanse coś rozpoznać?

Kiedy rodzice walczą ze sobą i rozgrywają dzieckiem;
Kiedy ono nie wytrzymuje już presji oczekiwań;
Kiedy zaczyna mieć anoreksję, ocd, depresję, jest autoagresywne, agresywne w szkole….
Kiedy dojrzewa i nie ma na czym wewnętrznie się oprzeć i świat się rozpada.
Zaklęte koło trwa. Co daje szansę wyjścia z tej opresji? Co możemy zrobić, żeby przerwać to pokoleniowe dziedzictwo?

Czy my jako osoby pomocowe- terapeuci, psycholodzy i pedagodzy szkolni, pracownicy socjalni możemy cokolwiek zrobić? Jakoś przerwać tą rodzinną sztafetę przekazywania pałeczki narcyzmu? Myślę, że tak.

Profesor Schier w swojej książce „Dorosłe dzieci” pisała o tym, że jeżeli w życiu dziecka pojawi się chociaż jedna rozumiejąca osoba, to jest to „garniec złota”. To jak widok i kontakt z innym światem, w którym można być sobą – spontanicznym, przeżywającym. Można ten zalążek potem w sobie rozwijać. Może nie sprawi cudu, ale… Taką osobą może być nauczyciel, trener, ale i każdy z nas. W terapii mamy do tego bardzo sprzyjające warunki.

Możemy myśleć, że pomocna będzie:
-Terapia indywidualna-dziecko/rodzic
-Praca z rodziną
-Praca z parą rodzicielską.

W perspektywie terapeutycznej możemy podjąć się stawania się w świecie dziecka osobą, która pozwoli na przekształcające doświadczenie. Możemy być zaangażowani, pomieszczający, trzymający, przyjmujący wrogie uczucia dziecka i jego rodziców. I tak właśnie charakteryzuje cechy „wystarczająco dobrego rodzicielstwa” Angela Joyce. Są to:
1. pierwotne zaabsorbowanie macierzyńskie- nasze zaangażowanie, dostrajanie się do świata dziecka;
2. stan zdolności do mentalizacji- widzenia spraw z perspektywy dziecka, „jego oczyma”;
3. odzwierciedlanie i dostrojenie;
4. zdolność do „naprawy” interakcji, gdy wystąpi niedostrojenie- zauważamy momenty naszego niedostrojenie, nierozumienia i naprawiamy to;
5. tolerowanie pomieszanych uczuć do dziecka i dziecka, w tym także wrogości- dodam bez odrzucenia i zemsty;
6. wspieranie separacji dziecka (promoting separateness).

I wtedy mamy szansę się stać w świecie dziecka obiektem przekształcającym – „złotym garncem”. O ile nie wkroczy w takiej chwili z całym repertuarem swojej psychopatologii rodzic! Bo kiedy terapia idzie dobrze, dziecko się rozwija, to staje się myślące inaczej, separuje się, wyraża swoje zdanie… to z jego punktu widzenie dzieje się bardzo niedobrze! Zepsuliśmy dziecko! A przecież mieliśmy je naprawić, , udoskonalić. Niedobrze! I może najtrudniejszy dla nas wariant – od początku nie chodziło o dziecko i terapię, tylko o rozgrywanie dzieckiem swoich problemów w parze. Wtedy jesteśmy wykorzystani i porzuceni, kiedy tylko nie spełniamy tej roli zgodnie z oczekiwaniami.

To boli, bo zwykle odbywa się to poprzez porzucenie (zerwanie kontaktu), dewaluację… Taki rodzic nie zostawi na nas suchej nitki. Długo się po tym trzeba zbierać. W takiej chwili szczególnie dobrze jest mieć wspierającego superwizora, zespół… Wtedy też bardzo potrzebujemy wrócić do tego, co wiemy o narcyzmie! Wiedza jest jak kontenerująca nasze uczucia i wątpliwości matka.
Ale nie traćmy nadziei. Nawet wtedy możemy w doświadczeniu dziecka pozostać dobrym obiektem, „garncem złota”.

Barbara Żukowska

(wykład wygłoszony na konferencji „Rodzina – przestrzeń bezpiecznego dzieciństwa” w Białymstoku zorganizowanej 23.11.2024 w ramach Kampanii Dzieciństwo Bez Przemocy przez Centrum Pomocy Dzieciom Klanza)

ilustr. Linette Pedigo

keyboard_arrow_up